Przez dalsze aktywne korzystanie ze Strony tvnfakty.pl i Forum bez zmian ustawień w zakresie prywatności, wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych osobowych przez Autora Strony i Zaufanych Partnerów, w szczególności na potrzeby wyświetlania reklam dopasowanych do Twoich zainteresowań i preferencji, tworzenia statystyk odwiedzin Strony i zapisywania postów na forum oraz komentarzy pod artykułami. Pamiętaj, że wyrażenie zgody jest dobrowolne a wyrażoną zgodę możesz w każdej chwili cofnąć. Poprzez dalsze korzystanie ze Strony i Forum, bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki, wyrażasz zgodę na zapisywanie plików cookies i podobnych technologii w Twoim urządzeniu końcowym oraz na korzystanie z informacji w nich zapisanych. Ustawienia w zakresie cookie możesz zawsze zmienić. Informacje na temat Administratora Danych Osobowych, swoich praw oraz danych jakie zbiera Strona i Forum znajdziesz w "Polityce Prywatności".
Polityka Prywatności i Regulamin    Jak wyłączyć cookies?

AKCEPTUJĘ

ODZIAŁY LOKALNE
Kraków
Łódź
Warszawa
Poznań
Toruń
Wrocław
Szczecin
Katowice
Gdańsk
Białystok
PARTNERZY
Prawnik dla firm, konsumentów i osób fizycznych
Kompleksowa obsługa instalatorów
Praktyczne warsztaty dla instalatorów!
Sklep Montersi.pl
SONDA
Czy będziesz oglądał nowy program Hotel Paradise w TVN7?

Anita Werner

Młody wiek ma swoje dobre i złe strony. Dobre takie, że zdobywa się doświadczenie i jest się świeżym, nieskażonym żadnymi naleciałościami i zawodowymi manierami. No ale z racji młodego wieku, ma się relatywnie małe doświadczenie - zdradza Anita Werner w wywiadzie dla tvnfakty.pl.

Łukasz Ropczyński, tvnfakty.pl: Czym takim ujęła Pani Mariusza Waltera, że to właśnie Pani prowadziła pierwszy serwis informacyjny w TVN24? 

Anita Werner: Nie mam pojęcia. Musiałby pan jego zapytać. Mariusz Walter był pierwszą osobą, która mi zaufała. To już było na etapie przyjmowania do TVN24 i rozmów kwalifikacyjnych. Tych rozmów było kilka i dzięki zaufaniu głównych założycieli stacji, w tej stacji się znalazłam. Ten kredyt zaufania później oczywiście trzeba było spłacić. To był duży prezent na początek, ale też duże zobowiązanie. Pierwszy serwis, kiedy TVN24 zaczęła nadawać, poprowadziłam przypadkiem, bo po prostu byłam wtedy na dyżurze. Dopiero jak zobaczyłam tłumy ludzi w studiu, prezesów, fotoreporterów, to zorientowałam się, że weszliśmy na antenę. 

Czy interesowała się Pani polityką zanim poszła Pani na casting do TVN24? 

Tak jak przeciętny człowiek w moim wieku. Czytałam gazety, oglądałam programy informacyjne, ale miałam wtedy zaledwie 23 lata, więc ani nie miałam dużej wiedzy, ani dużego doświadczenia. 

Czego Państwa uczono w czasie przygotowań do startu kanału? 

Anita Werner w studiu Faktów TVN (fot. TVN/x-news)

Praca w TVN24 zaczęła się od szlifowania warsztatu. To był ciężki trening. Uczyliśmy się jak powinno się mówić, żeby być dobrze zrozumianym. Jak redagować teksty, jak konstruować materiały reporterskie, jak montować zdjęcia. To były dobre podstawy do tego, żeby później móc się rozwijać. 

Początkowo prowadziła Pani "Poranek TVN24". Czemu przestała Pani prowadzić to pasmo? 

Po prostu zajęłam się czymś innym, podjęłam nowe wyzwanie. Ale prowadzenie "Poranka" będę zawsze dobrze wspominać, bo miło zaczyna się dzień wspólnie z widzami. To daje też pewną swobodę w zachowaniu. Świetnie się w tej formule sprawdza teraz Jarek Kuźniar. 

Czy to prawda, że przez pierwsze dwa, trzy lata istnienia TVN24 relacje pomiędzy redakcją TVN24 a redakcją "Faktów" TVN, były trudne? 

Bardzo dużo nauczyłam się od kolegów z redakcji "Faktów" i to od samego początku pracy w TVN24. Nigdy nie wstydziłam się mówić "nie wiem", "nie rozumiem", nie wstydziłam się pytać. To, że miałam obok siebie dziennikarzy "Faktów" traktowałam jako ogromny przywilej i prezent od losu, bo mogłam w każdej chwili zapukać do ich pokoju, o coś zapytać i czegoś nowego się dowiedzieć. Współpraca obu redakcji od samego początku przebiegała bardzo dynamicznie i zdrowo, bo co dwie redakcje, to nie jedna. Często wzajemnie korzystaliśmy ze swoich materiałów. 

Jaka była Pani pierwsza myśl, gdy zaproponowano Pani prowadzenie głównego wydania "Faktów" na początku 2004 roku? 

To była duża odpowiedzialność i duże zobowiązanie i to był też trudny moment z powodu wcześniejszego odejścia Tomka Lisa. Fotel twórcy Faktów zobowiązuje, kiedy się na niego siada, czuje się ciężar na barkach. To pamiętam najbardziej. Dla mnie to była duża lekcja pokory i jestem wdzięczna losowi za to, że tę lekcję pokory przyjęłam, bo w bardzo młodym wieku mogłam posmakować odpowiedzialności, jaka spoczywa na człowieku pilotującym główny program informacyjny stacji. 

Nie miała Pani takiego poczucia, że to może za wcześnie, aby kierować "Faktami"? 

Młody wiek ma swoje dobre i złe strony. Dobre takie, że zdobywa się doświadczenie i jest się świeżym, nieskażonym żadnymi naleciałościami i zawodowymi manierami. No ale z racji młodego wieku, ma się relatywnie małe doświadczenie. Ja na szczęście miałam świetny zespół, który wspierał mnie w pracy, więc wszystko dobrze działało. 

Mówiła Pani najlepszym reporterom w Polsce, jak mają robić swoje materiały? 

Jeżeli się pracuje w zespole, to się z tym zespołem rozmawia. Ja miałam wokół siebie starszych i bardziej doświadczonych kolegów, ale razem płynęliśmy na jednej łódce, więc robiliśmy wszystko, żeby ta łódka nie zbaczała z kursu. Byliśmy jak dobra załoga. I oni, i ja wiedzieliśmy, jaką mamy za sobą drogę, w którym momencie zawodowej drogi jesteśmy i co możemy sobie nawzajem dać. I to była tajemnica bardzo dobrej współpracy. 

Anita Werner w studiu Faktów TVN (fot. TVN/x-news)

Jak z Pani punktu widzenia wyglądało rozstanie Tomasza Lisa z "Faktami" i bunt w redakcji "Faktów"? 

To było tak dawno, że mam wrażenie, że to było w innym życiu. To była sprawa pomiędzy Tomkiem a stacją. Nie będę tego komentować. 

Rozumiała ją Pani? 

Widocznie Tomek miał powody i stacja miała powody. 

Początkiem września 2004 prowadziła Pani relacje z zamachu w Biesłanie. Jak Pani wspomina tamte wydarzenia? 

To był strasznie emocjonalny moment, taki przykład sytuacji, w której dziennikarz czuje, że jest tylko człowiekiem i czuje to na antenie. Pamiętam, że śledzenie na żywo tych wydarzeń w Biesłanie, patrzenie jak ludzie z dziećmi uciekają przed terrorystami, sporo mnie kosztowało. Ale zadaniem dziennikarza w takich sytuacjach jest wzięcie widza za rękę i przeprowadzenie przez taka trudną sytuację. Nie jesteśmy od tego, żeby przeżywać to na antenie. Choć pamiętam, że wtedy był taki moment kiedy załamał mi się głos. Patrzyłam na te wszystkie poranione dzieciaki i ich płaczących rodziców i poczułam jak ścisnęło mi się gardło. Po skończonym dyżurze, po paru godzinach, jak zmywałam make up w charakteryzacji, puściły mi nerwy i emocje i zaczęłam płakać. 

Jak to było z postrzeleniem Wiktora Batera? 

Bazowaliśmy na informacjach, które do nas spływały na bieżąco. Z tego co pamiętam, dostaliśmy informację, że Wiktor został ranny. Widzieliśmy go na ekranach podczas zdjęć na żywo, kiedy był niesiony przez jakiś ludzi. Później okazało się, że sytuacja z Wiktorem nie była tak dramatyczna, jak się wydawało. Po prostu z tego chaosu informacyjnego udało się wyciągnąć to, co miało pokrycie w faktach. 

Żałuje Pani, że TVN24 już nie współpracuje z Wiktorem Baterem? 

Miło wspominam współpracę z nim. To tyle, co mam do powiedzenia w tej sprawie. 

Czy nie uważa Pani, że biorąc pod uwagę charakter Wiktora Batera i to jakie materiały nadsyłał do Warszawy, pewne słabości można mu wybaczyć? 

Nie wiem o co Panu chodzi. 

We wrześniu 2005 roku została Pani odsunięta od głównego wydania "Faktów". Kto podjął tę decyzję i jakie podano Pani powody? 

Nie będę komentować decyzji, które zapadły 5 lat temu. 

W internecie pojawiły się komentarze, że została Pani odsunięta z głównego wydania, żeby nie przyćmić debiutującej żony szefa "Faktów" - Justyny Pochanke. 

W internecie pojawiają się różne rzeczy. Również takie, że mam romans z Martyną Wojciechowską. Nie będę komentować tego, co się w internecie pojawia. 

Nie była Pani tak po prostu zła, że zastąpił Panią niedoświadczony jako prowadzący, Grzegorz Kajdanowicz, który na dodatek chwilę później był już jedną nogą w TVP? 

Ja nie zaryzykowałabym twierdzenia, że Grzegorz Kajdanowicz był "niedoświadczony". Przypominam uprzejmie, że gdy ja przyszłam do "Faktów", to Grzegorz był już doświadczonym reporterem. 

Ale nie jako prowadzący. 

Ale był doświadczonym dziennikarzem. 

Czy miała Pani wtedy oferty przejścia do konkurencji? 

Nie odpowiem panu na to pytanie. 

Początkiem 2007 roku prowadziła Pani kilka wydań "Prosto z Polski". Nie spodobał się Pani ten format? 

Poprowadziłam kilka razy ten program, ponieważ zostałam o to poproszona, taka była potrzeba. Nie było to moje docelowe miejsce pracy. 

Które z wywiadów w "Damie Pik" najbardziej utkwiły Pani w pamięci? 

Każde spotkanie miało swoją historię i to był bardzo piękny czas w moim zawodowym życiu, bo po kilku latach pracy w studiu, wyszłam ze studia i znowu byłam reporterem, a jednocześnie byłam autorem programu. Robiliśmy ten program od samego początku do końca: wymyślaliśmy jak ten program ma wyglądać, dokumentowaliśmy nasze pomysły, organizowaliśmy wszystko, planowaliśmy zdjęcia. To było takie moje "dziecko" w TVN24, o które bardzo dbałam i które starałam się wychować na jak najlepsze. Pisałam scenariusz każdego odcinka, przygotowywałam plan na wywiady z bohaterkami programów, byłam przy każdym montażu, zatwierdzałam ostateczną wersję. Każdy z odcinków miał w sobie niebywałą energię, głównie przez to, że poznanie tak niezwykłych osób twarzą w twarz, to jest zawsze największa radość dla dziennikarza. Poznanie człowieka, spędzenie z nim trochę czasu w jego otoczeniu, jego środowisku. Jeżeli się jechało do prezydent Łotwy i siedziało w jej nadmorskiej rez ydencji pod Rygą, z jej mężem i psami, to jest to wspomnienie, które potem na długo zostaje. Jednym z najbardziej zapamiętanych przeze mnie spotkań było spotkanie z Wangari Mathai w Kenii. 

Trudno było się dostać do Julii Tymoszenko? 

Bardzo. Staraliśmy się o to dwa lata. Ale także do wielu innych naszych rozmówczyń staraliśmy się dotrzeć miesiącami. To były bardzo długie i żmudne starania polegające na takiej PR-owskiej pracy, polegającej na tym, że każdego dnia dzwoni się i pyta "czy pani - tutaj pada nazwisko - znajdzie czas, żeby się z nami spotkać, że jesteśmy telewizją z Polski itd."... To było takie wydrapywanie sobie pazurami swojego terytorium w czyjejś agendzie. To nie jest nigdy łatwe, więc jak się osiągnie cel, to przyjemnie jest się nim delektować. 

Zastanawiała się Pani nad kolejnymi odcinkami "Damy Pik"? 

Na razie zajmuję się "Faktami" o 16:00 i to mi skutecznie wypełnia czas. 

Z kim chciałaby Pani najbardziej przeprowadzić wywiad? 

Jest mnóstwo takich postaci w Polsce i na świecie, które są interesujące. Ostatnio czytałam autobiografię Richarda Bransona, twórcy Virgin Airlines i pomyślałam sobie, że fajnie byłoby móc z nim porozmawiać. 

Kiedy dowiedziała się Pani o likwidacji popołudniowego wydania "Faktów" w 2007 roku? 

Nie pamiętam, naprawdę. Pyta pan mnie o rzeczy z prehistorii. 

Czy wtedy od razu zaproponowano Pani prowadzenie głównego wydania w duetach? 

Kiedy w TVN pojawił się Kamil Durczok, zaproponował mi prowadzenie "Faktów" w duecie, pytając z kim najlepiej bym się widziała w tym duecie. Odpowiedziałam bez zastanowienia, że z Grześkiem Kajdanowiczem. Później się dowiedziałam, że Grzesiek powiedział dokładnie tak samo o mnie. To było zabawne, miłe, ale też pokazujące, jakie jest porozumienie między nami i pokazujące, że mamy dobrą chemię i że dobrze nam się razem pracuje. 

Czy nie ma Pani wrażenia, że jest w redakcji "Faktów" niedoceniana? Jest Pani m.in. laureatką dwóch Wiktorów, Telekamery, ma Pani najdłuższy staż jako prowadząca "Fakty", a i tak prowadzi je samodzielnie tylko wtedy, gdy cała reszta jest na urlopie. 

Jestem w tej firmie dziewięć lat. Wszystko zawdzięczam ciężkiej pracy i zaufaniu jakie tutaj dostałam i absolutnie nie mam poczucia, że jestem niedoceniania. 

Co zmieniłaby Pani w "Faktach", gdyby była Pani redaktorem naczelnym? 

Jak będę, to się będę zastanawiać. 

To jest Pani marzenie, żeby być kiedyś szefem "Faktów"? 

Nie. Nie mam takiego marzenia. 

A jakie jest Pani dziennikarskie marzenie? 

Żeby się rozwijać. Nasz zawód jest fajny, bo każdy dzień jest inny, każdy dzień nam dostarcza zupełnie innych tematów i zupełnie innych rozmówców. Zdrowym pragnieniem zawodowym jest to, żeby tak się niezmiennie działo. I żebyśmy nie zapomnieli o pokorze, dystansie i uczciwości. 

Chciałaby Pani jeszcze przez 30 lat, do emerytury pracować w telewizji? 

Ja nie wiem, co będzie jutro. Jest takie powiedzenie "chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach". 

TVN podał w pierwszym wieczorze wyborczym sondaże kompletnie oderwane od rzeczywistości. Nie było Pani wstyd, że Pani stacja, która usiłuje uchodzić za rzetelne źródło informacji, nie zainwestowała w sondaże exit pools, za to robiła show, które Justyna Pochanke porównywała do mundialu? 

Wieczór wyborczy był zorganizowany świetnie. Miał piękną oprawę, super studio i bardzo dobre rozmowy dziennikarskie. A sondaży nie robiliśmy my, tylko zamówiliśmy je w profesjonalnej firmie. Historia pokazała, że w wyborach do europarlamentu sondaże robione w taki sam sposób się sprawdziły. 

Oglądałem Pani rozmowę z Anną Komorowską. To była trudna rozmowa? 

To była interesująca rozmowa, bo pierwszy raz rozmawiałam z żoną marszałka Komorowskiego, która miała szansę zostać Pierwszą Damą. Nie nazwałabym tej rozmowy trudną, tylko dynamiczną. 

Jak się Pani przygotowuje do takiej rozmowy? 

Do każdej rozmowy przygotowuję się sumiennie... 

Lista pytań nie wyczerpała się po pięciu minutach? To nie jest problem, gdy rozmówca odpowiada pojedynczymi, krótkimi zdaniami? 

Na to trzeba się przygotować, szczególnie, gdy rozmówcy się nie zna. 

Była Pani zdenerwowana wtedy? 

Nie. Nie denerwuję się podczas rozmowy. Czuję adrenalinę przed wejściem do studia, co jest bardzo zdrowe, bo brak adrenaliny, to już jest rutyna, a jak się czuje rutynę to jest to bardzo zgubne. To jest trochę tak, że wsiadamy do pociągu, którym musimy dojechać z punktu A do punktu B. Nie ma czasu na zastanawianie się nad nerwami i stresem, tylko po prostu trzeba działać. Jeżeli rozmówca odpowiada jednym zdaniem, to trzeba myśleć i iść dalej. Nie ma mowy o tym, żeby się poddawać albo żeby dać się zapędzić w kozi róg. 

A jak Pani ocenia debatę kandydatów na prezydenta? 

Dobrze, że się odbyła. W końcu twarzą w twarz usiedli... 

Bokiem. 

Trochę bokiem usiedli. Debaty telewizyjne zawsze są emocjonującym pojedynkiem. Ogląda się je jak mecz i tak jak mecz są raz gorsze, a raz lepsze. 

Joanna Lichocka była dobrym gospodarzem wieczoru? 

Proszę mnie zwolnić od recenzowania koleżanek z innych redakcji. 

Będzie Pani brakowało materiałów Tomasza Sianeckiego w "Faktach"? 

Tomek od trzynastu lat był mocnym filarem "Faktów". Ale nie będę komentować decyzji, które zapadły, bo to jest wewnętrzna sprawa redakcji. 

To prawda, że Tomasz Sianecki nie przepadał za Kamilem Durczokiem? 

Powtórzę jeszcze raz. To jest wewnętrzna sprawa redakcji. 

Kto jest dla Pani autorytetem, jeśli chodzi o telewizyjne dziennikarstwo? 

Mam mnóstwo kolegów, którzy są autorytetami w dziennikarstwie i chodzą tutaj po tych korytarzach. Mogę ich złapać za rękę, zadać jakieś pytanie, mogę pogadać i przedyskutować jakiś temat i to jest mój przywilej, że mam super dziennikarzy obok siebie. Ale oczywiście podpatruje też kolegów z zagranicy. Lubię oglądać zagraniczne kanały informacyjne. 

Często się Pani denerwuje albo irytuje? 

Nie często. Jak każdy - czasami. 

Dostaje Pani dużo e-maili od widzów? 

Dostaję maile od widzów. 

Co ludzie do Pani najczęściej piszą? 

Najczęściej to są miłe maile i to mnie bardzo cieszy. Życzą mi wszystkiego dobrego, recenzują moją pracę, ale każde takie uwagi są dla mnie bardzo cenne. 

Pamięta Pani moją recenzję sprzed dwóch tygodni? 

Tak. Zarzucił mi pan, że nie odniosłam się do wejścia na żywo Katarzyny Kolendy-Zaleskiej z Londynu, po którym to wejściu, był jej materiał. A ja panu odpisałam, że trudno się odnosić na antenie do czegoś, co było trzy minuty wcześniej. Można i trzeba reagować na to, co się dzieje na antenie w programie na żywo, jakim są "Fakty", jakim jest TVN24, ale w momencie, kiedy to się dzieje. Czas na antenie płynie tak szybko, że trzyminutowy materiał to dla widza cała wieczność. Widz przez te trzy minuty przyjmuje bardzo dużo informacji i obrazów. Wracanie do czegoś, co było trzy minuty wcześniej już nie ma sensu. 

Mimo wszystko dzień później wspomniała Pani o tym. 

Tak, bo robiliśmy o tym temat. Pokazywaliśmy jak się ta sytuacja rozwinęła. To co się wydarzyło w przeciągu kilku sekund na antenie, miało dalszy ciąg, więc opowiedzieliśmy całą historię. 

Czy wyobraża sobie Pani pracę poza TVN? 

Na razie się nad tym nie zastanawiam. Jest mi dobrze tutaj, gdzie jestem. Pracuję w super drużynie. 

Odwiedza Pani serwis tvnfakty.pl? 

Tak. Czasami zaglądam, bo bardzo mi się podoba, że są ludzie, którzy mają pasję do tego, żeby coś tworzyć, a państwo macie pasję do tego, żeby tworzyć stronę o TVN. 

Czytała Pani nasze wywiady? 

Kilka tak, m.in. ten z Kamilem Durczokiem. 

Na naszym forum dyskusyjnym wątek na Pani temat ma ponad 7 tys. postów i ponad pół miliona wyświetleń. Lubi Pani swoich fanów? 

To bardzo miłe. Ja bardzo szanuję pasję ludzi, ich zainteresowania. Cieszę się, że fani są i cieszę się, że w swoich reakcjach są szczerzy, bo to jest dla mnie bardzo ważne.

Rozmawiał: Łukasz Ropczyński, Warszawa, 28.06.2010

Łukasz Ropczyński

Dodaj komentarz

Aby dodać komentarz, wypełnij poniższe pola. Każdy komentarz musi przejść proces weryfikacji.

Pola oznaczone * są wymagane.

Lista komentarzy

Lista dodanych komentarzy

NASZE WYWIADY
FAKTY TVN