Słaby ze mnie celebryta [...] Jestem człowiekiem z lasu.
6 listopada 2013 roku minęło 5 lat Pani pracy w TVN24 - jak Pani wspomina ten okres?
Było minęło błyskawicznie! To był okres rozwoju, bo zawodu nauczyłam się w mojej poprzedniej pracy. Ale to tutaj jest miejsce, gdzie można to rozwinąć w różnych płaszczyznach, sprawdzić się wzdłuż i wszerz i dopiero dowiedzieć się, gdzie są braki, co trzeba nadgonić i czego się nauczyć, aby być jeszcze lepszym. To jest moment i to jest miejsce gdzie rzeczywiście dokonał się rozwój mojej głowy dziennikarskiej.
Dlaczego akurat TVN24?
Jestem człowiekiem, którego od zawsze interesował news, a nie ma stacji informacyjnej lepszej w tym kraju niż TVN24.
Nie przeszkadzało Pani, że to jednak stacja o mniejszym zasięgu i mniejszej widowni niż poboczne wydania „Wiadomości”?
TVN24 to jednak żywy organizm, żywa antena. To tu jest kontakt i z widzem, i z komentatorem, wydarzeniem, gościem. „Wiadomości” są programem informacyjnym o dosyć skostniałej konstrukcji. Tam nie ma miejsca na szaleństwa, na nagłą zmianę ramówki, pomysłów i typowy live. Tutaj jest tylko i wyłącznie live.
Nie myślała Pani, że zamyka sobie drogę bycia główną twarzą „Wiadomości”?
Ale czy to na pewno byłoby lepsze dla mnie? Nie wiem, nie jestem o tym przekonana. W moim życiu pojawiły się już takie epizody, że mogłam poprowadzić główne wydanie „Wiadomości” w sytuacjach awaryjnych.
Skąd się wziął sukces duetu Katarzyna Werner & Jarosław Kuźniar?
Myślę, że z czystej wzajemnej sympatii i szacunku. Nie znałam się z Jarkiem wcześniej, poznaliśmy się dopiero tutaj w redakcji i złapaliśmy ten sam rodzaj humoru, komunikacji itd. Myślę, że przez to, że polubiliśmy się natychmiast i przez szacunek do tego co robimy i jak pracujemy . Oboje mogliśmy na sobie polegać. Bardzo lubiliśmy wspólne poranki - myślę, że mogę to powiedzieć za nas oboje.
Czyim pomysłem było to, aby Pani poprowadziła Poranek w zastępstwie Jarka Kuźniara?
Moich szefów oczywiście, przecież nie mój. Nie rozmawiałam nigdy z nimi na ten temat, ale myślę, że to dlatego, że nasz Poranek się oglądał. Z całą pokorą - Jarek jest nie do zastąpienia akurat na tym fotelu i nie widzę ani siebie ani nikogo innego, kto by mógł godnie zastąpić Jarka o Poranku. Proszę mi wierzyć, że jest to piekielnie ciężka robota, proszę naszych widzów o szacunek dla osób, które przygotowują Poranek, ponieważ trzeba się znać na wszystkim, trzeba mieć przytomność umysłu przez kilka godzin bez przerwy i to na dodatek w godzinach bardzo morderczych dla organizmu, a widzowie są czujni, a być może po prostu źli, że muszą znowu wstawać do roboty… Przejęzyczenia, potknięcia, pomylenie faktów - to się zdarza, jesteśmy przecież tylko ludźmi. A pamiętam, że czasem ciężko było podnieść się i po przerwie reklamowej uśmiechać się do widza tak jak wcześniej. Forma poranka jest trudna. Gdy pracowałam w tym paśmie, to program był dłuższy, czasem nawet do godz. 12:00 - wówczas to był najdłuższy program na żywo. Organizm, który nie wybacza błędów. Jeżeli coś się sypie, to już po całości, a prezenter musi to na klatę przyjąć, więc raz jeszcze apeluję o wyrozumiałość dla ekipy pracującej o poranku.
Wyniknęło to nagle. Miała Pani czas na przygotowanie?
Mój szef, który mi to zaproponował, z pewną dozą niepewności powiedział „no to masz tam parę dni”, po czym zadzwonił i powiedział „jednak jutro”. Nie było już więc odwrotu i czasu na zastanawianie się, tylko trzeba było to zrobić. I to jest ten urok telewizji, że są czasem wyzwania, których trzeba się podjąć i z nimi zmierzyć. Kto nie ryzykuje, ten nic nie osiąga.
Kilka miesięcy później nadeszły jednak zmiany i Poranek zamieniła Pani na magazyn „Polska i Świat”
Zadaniem prowadzącego ten program – według mnie - było spiąć elemenciki, czyli poszczególne materiały w jedną całość, żeby widz czuł od początku do końca, że program ma gospodarza, że program jest przemyślany, bo wiemy co i jak chcemy ludziom powiedzieć. Bardzo lubiłam ten program, bo wciąż dowiadywałam się czegoś o świecie. W newsach, takich z Poranka czy z „Dnia na żywo” niewiele mnie zaskakuje, bo to już gdzieś było, czasem inaczej ale podobnie. W „Polsce i Świecie” tematy często mnie zaskakiwały, zachwycały albo po prostu ciekawiły. Tyle jest krajów, tyle kontynentów, tyle problemów, każdy zmaga się z czymś innym. Jakbyśmy otworzyli okno polskie na świat, to naprawdę zauważylibyśmy wiele dobrego u siebie.
Wspominała Pani, że interesuje Panią świat. Co takiego jest w magazynie „24 godziny” co Panią interesuje?
Magazyn „24 godziny” ma znowu inną formę niż „Polska i świat”, która jednak jest swego rodzaju serwisem informacyjnym poświęconym informacjom zagranicznym i to jest fajne! To co w magazynie „24 godziny” jest jeszcze fajniejsze, to to, że pojawiają się goście, że możemy porozmawiać na tematy które czasami nie są najważniejsze, czasem poboczne, ale ciekawe, niejednoznaczne, kontrowersyjne! To jest czas na zadanie pytań, na które zwykle tego czasu brakowało. Myślę, że dostarczamy naszym widzom znacznie szerszy obraz świata i Polski w tym świecie. U nas może i jest mniej tematów, ale więcej treści, informacji i wiedzy.
Mam wrażenie, że przeważają jednak informacje z Polski.
Nie przeważają. Teraz dzieje się Ukraina, więc myślę, że ten temat będzie teraz bardzo mocno obecny na naszej antenie. Mamy ludzi w wielu zakątkach świata. Rozwijamy system łączeń z korespondentami. Polska – jeśli chodzi o całą antenę TVN24 BiŚ - pojawia się wyłącznie w programie „24 godziny” - to ma być pigułka dla naszego widza, który dowie się o najważniejszym wydarzeniu w kraju, ale też o tym co dzieje się na świecie, w polityce, gospodarce, obyczajowości itp., itd. Często tę Polskę porównujemy w naszym programie do innych krajów. Sprawdzamy dlaczego system opieki zdrowotnej u nas kuleje, a inni sobie poradzili. Pijani kierowcy - jak my próbujemy z tym walczyć, a jak zrobili to inni. Staramy się naszą Polskę definiować w odniesieniu do reszty świata.
Kto rządzi w duecie gospodarzy „24 godzin”?
Nikt nie rządzi :) Każde z nas ma zupełnie inne patrzenie na świat. Robert jest człowiekiem mocno związanym ze światem biznesu, mnie bardziej ciekawią procesy, polityka i ludzie, więc każdy z nas zupełnie inaczej patrzy na świat. Kiedy przychodzi gość do programu to pewnie każdy z nas ma inną wizję tej rozmowy, bo każdy z nas ma inną ciekawość i inny zestaw pytań w głowie. Ale zadajemy je wspólnie, przez co - mam nadzieję - dyskusja jest bardzo ciekawa. Ja się dowiaduję bardzo często czegoś ciekawego z odpowiedzi na pytanie Roberta i mam nadzieję, że i Robert dowiaduje się czegoś ciekawego z odpowiedzi na moje pytania. Uzupełniamy się, nikt nie rządzi, bo też nie o to chodzi. Jesteśmy na równej pozycji i każdy z nas ma ten sam cel: zrobić jak najlepszy program. Gramy do jednej bramki.
W czym tkwi siła TVN24 Biznes i Świat?
W treści przede wszystkim. Siła każdej telewizji powinna być w treści. Korzystamy z wiedzy mądrych ludzi, którzy znają świat. I gdy na przykład pan ambasador Góralczyk, który zna Chiny pewnie lepiej niż Polskę i coś o tych Chinach mówi, to ja wiem, że ma rację. Nie bez powodu pojawia się u nas Ewa Ewart, Maciej Wierzyński, Bartek Węglarczyk. Oni wszyscy budują treść naszej stacji i ta treść jest główną siłą TVN24 Biznes i Świat. Proszę zwrócić uwagę, że do tej pory o świecie w Polsce mówiły wyłącznie telewizje zagraniczne. Nasze stacje mówią o naszym własnym piekiełku.
Skoro do tej pory nie było zapotrzebowania na takie treści, to uważa Pani, że taki kanał ma szansę przetrwać na rynku telewizyjnym?
Bardzo serdecznie tego życzę tej stacji, nie tylko jako jej pracownik i współtwórca, a przede wszystkim jako widz. Do tej pory brakowało mi świata w naszych mediach, więc brakowało mi takiej telewizji. Wiedza o świecie, a dzięki niej większy dystans do nas samych są nam jak najbardziej potrzebne. Bez tego tożsamość Polaków byłaby uboga, więc budujmy to w oparciu o świat.
Nie obawia się Pani że ta stacja jest zbyt ambitna do polskiego widza?
Jeżeli ktoś miałby nam na „nagrobku” napisać, że umarli bo byli ambitni, to mogę tak umierać. Mam nadzieję, że ambicja w robieniu dobrej światowej telewizji, będzie jednak zaletą i w moim odczuciu ta stacja da sobie radę. Myślę, że nie pchałabym rąk w coś co w mojej ocenie uchodziłoby za wątpliwe, słabe, ryzykowne.
Minęło już trochę od startu stacji - wyciągają Państwo już jakieś wnioski?
Bardzo fajny jest zapał ludzi, bardzo ludziom się chce. Nie ma rzeczy niemożliwych co z kolei napędza wszystkich tak, że jeszcze bardziej się chce. Było ciężko i trudno - wiele rzeczy dzieje się jeszcze na żywym organizmie jednak każdy z nas ma poczucie wyrozumiałości wiedząc, że zaczynamy z czymś nowym. Urodziło nam się nowe dziecko i teraz będziemy na nie chuchać i dmuchać, czasami popełniać błędy, ale bardzo nam zależy aby wyrosło na piękne i dorodne dzieło. Jeżeli pomyślimy sobie, że jest świetnie i nic już nie trzeba robić to będzie pierwszy krok do końca. Zawsze trzeba coś robić, a my jesteśmy na samym początku, więc tym bardziej to rokuje. Myślę, że i technicznie będziemy pewne rzeczy dopracowywać i wizualnie, realizacyjnie, merytorycznie i widzowie się bardziej do nas przekonają i ludzie którzy do nas przychodzą pewnie będą chcieli dalej przychodzić, bo będziemy budować swego rodzaju prestiż. Jesteśmy na początku bardzo długiej, ale i bardzo owocnej drogi.
Czy mogła Pani uczestniczyć w decyzjach kto Panią zastąpi w „Polsce i Świecie”?
Absolutnie nie, ale kibicuję bardzo Kasi Zdanowicz, mam nadzieję, że będzie jej tam dobrze. To jest bardzo fajny i pracowity zespół, który ma wiele twórczych pomysłów i pracowicie wykorzystuje czas, więc życzę jej jak najlepiej, żeby dobrze się tam czuła, żeby miło ją przyjęli i żeby być może równie ciężko było jej z tym programem kiedyś się rozstawać. Miałam natomiast wpływ na decyzję czy zostaję z „Polską i Światem” czy przechodzę do nowego kanału. Nikt mi nie przystawił pistoletu do głowy, ani nie zaproponował tzw. propozycji nie do odrzucenia. Był wybór czy zostaję w kanale, który będzie zajmował się bardziej Polską, czy idę do tego, w którym będziemy próbowali podbić świat.
Jak się zatem pracuje Pani w zespole TVN24 Biznes i Świat?
Bardzo dobrze i jak już wspominałam jest to zespół bardzo pracowity. Pewnie wynika to z tego, że na razie jest nas mało i każdy musi robić więcej i dawać z siebie więcej, więc ta ofiara w ludziach jest i bardzo miło na nią patrzeć. Efekt jest dobry, więc myślę, że nasi szefowie, a przede wszystkim widzowie to doceniają. Nasz zespół sklejony jest z dwóch światów i dzięki temu nawzajem się napędza i uzupełnia, przez co jest chyba bardziej twórczy.
Rozważa Pani stworzenie autorskiego programu?
Nie jest to wykluczone, bo jak można zauważyć, w naszej stacji jest jeszcze dużo miejsca. Jest to jednak pewnie kwestia czasu i znalezienia swojego pomysłu. Myślę, że ta antena jest otwarta na wiele różnych opcji.
Nie uważa Pani, że wydarzenia jakie dzieją się teraz na Ukrainie są takim samym sprawdzianem powodującym rozgłos TVN24 Biznes i Świat jak wydarzenia z 11 września 2001 roku dla TVN24?
Troszkę jest takim wydarzeniem, poligonem, gdzie sprawdzamy naszą wytrzymałość. Szczęśliwie Ukraina jest na tyle blisko, że możemy tych ludzi podmieniać i dać im chwilę wytchnienia. Proszę pamiętać, że tam się dzieje już od końca listopada. Dzień w dzień jest akcja, więc jest to duży wysiłek redakcyjny. Z drugiej strony byłabym obłudna i byłabym dziennikarką-hipokrytką, gdybym powiedziała, że nie cieszę się, że się dzieje. Jest i łatwiej telewizję robić i łatwiej się wkręcić, antena żyje, jest większa adrenalina. Cieszę się, że ta Ukraina się teraz dzieje, chociaż z niepokojem na to patrzę. Bardziej czarne scenariusze mi się czasem rysują niż kolorowe, chociaż kibicuję z serca, żeby jednak było kolorowo.
Czy bycie reporterką i wydawczynią w lokalnej telewizji pomaga jakkolwiek w pracy prezentera? Czy to są po prostu kolejne szczeble kariery?
Najtrudniej jest się dostać na antenę i mieć własny program. Szef musi wiedzieć, że człowiek jest na tyle odpowiedzialny, że poradzi sobie z anteną. A taką odpowiedzialność nabywa się latami. To tak ładnie wygląda tylko w telewizorze jak się siedzi przed nim i komentuje: pomyliła się, o jaka niezdara, nie umie gadać, matko, co ona ma na głowie. Zupełnie inaczej jest usiąść po drugiej stronie, gdzie jest żywa antena, gdzie to co mówisz, jak myślisz słuchają i oglądają setki tysięcy ludzi, patrzą na ciebie, mam nadzieję, że wierzą, ale na pewno mocno kontrolują. Jest wielu ludzi, których nie interesuje co mówię, z kim rozmawiam, tylko jak mówię i jak wyglądam.
Każda praca w telewizji pomaga w pracy w telewizji. Bo w tej robocie doświadczenie i dojrzałość są piekielnie ważne. Bardzo wiele można się nauczyć w pracy reportera, na ulicy, blisko ludzi. Ich problemy otwierają oczy, większy jest horyzont patrzenia. Dla reportera jego temat jest zawsze najważniejszy. Wydawca musi już myśleć jak widz. Podać mu to, czego potrzebuje albo czego chce.
Prowadzący program musi z kolei spiąć go sobą w całość. Jeśli był wydawcą, wie z jakimi problemami boryka się kolega lub koleżanka w reżyserce, więc też może aktywnie pomagać. Żeby naprawdę poczuć organizm zwany żywą telewizją, trzeba go ze wszystkich stron zbadać. To jest najbezpieczniejsze i najuczciwsze przygotowanie człowieka do tego, żeby mógł usiąść przed kamerą i coś ludziom od siebie powiedzieć.
Fala krytyki w mniejszym lub większym stopniu spływa na każdego dziennikarza bez wyjątku - odczuwa to Pani jakoś?
Więcej tego było w Poranku, ponieważ tam miałam stały kontakt z widzem. Chyba zaczęło się tak dziać od czasu katastrofy smoleńskiej, że zaczęło drastycznie przybywać ludzi, którzy w bardzo niemiły sposób innych krytykują. To wtedy się pogłębiało, nie wiem jak jest teraz, bo nie śledzę tego na bieżąco. Ale w takich chwilach jest przykro, zwłaszcza, że zawsze chcemy, by wyszło jak najlepiej i wkładamy w to masę siebie. Kiedy nie wychodzi, to jest przykro i z tego powodu, i ze względu na widzów, którzy mają pretensje. Z drugiej strony niezadowolony widz jest też zwierciadłem, któremu powinniśmy się przeglądać. Dla niego tu jesteśmy, nie dla siebie.
Nie sądzi pani, że anonimowe komentarze internautów są tylko po to, aby coś napisać często przykrego i niesprawiedliwego? Nie lepiej opierać się na komentarzach osób, które jakkolwiek nie są na tyle anonimowe, bo chcą zachować jakąś dyskusję na ten temat.
Mam wrażenie, że często tak jest. Anonimowość służy złym ludziom. Unika się odpowiedzialności. Przyznaję, że czasem gdy widz coś źle usłyszał a mimo to niewybrednie skrytykował, odpisywałam jak w rzeczywistości wyglądała sytuacja, z czego wynikała i że jego komentarz nie był ani sprawiedliwy, ani na miejscu. Tu nie chodzi nawet o krytykę, tylko o jej formę.
Chciało się Pani wchodzić w taką polemikę?
Bardzo sporadycznie i zawsze grzecznie. Kiedy anonimowy człowiek wylewa żółć na kogoś innego, po czym od tego kogoś – prawdziwego, z imieniem i nazwiskiem, a nawet konkretną twarzą, dostaje odpowiedź, to najczęściej reaguje grzecznym mailem, że rzeczywiście nie dosłyszał, że przeprasza i że w sumie świetny program ogląda. Więc może warto reagować? Są niestety też takie maile, które zaczynają się na „k” a kończą na „ch”, na które nie ma co odpisywać, bo co mamy człowiekowi tłumaczyć? Po co się denerwować? Takimi mailami lepiej się nie przejmować i robić swoje, starać się, aby następnym razem było jeszcze lepiej. Od mojej obecności w Poranku dużo czasu już minęło, ale do dziś dostaję od miłych widzów zapytania gdzie jestem, czy wrócę. Dostaję torty na urodziny od porankowych widzów, których serdecznie pozdrawiam, bo to najwierniejsza grupa kibiców jakich w życiu miałam. Jest Facebook, ci ludzie się zrzeszają, spotykają się, tylko po to aby porozmawiać ze sobą, bo poznali się na naszym Kontakcie 24. Pamiętam, że z Jarkiem staraliśmy się do tych widzów mówić po imieniu - kiedy Pani Ania z Rzymu coś do nas napisała no to czuła się już z nami związana. I właśnie ta Pani Ania jest w tej grupie, jest Pani Ewa z Warszawy, Pani Sylwia z Krakowa, Pan Lech z Hanką z okolic Poznania i wiele innych osób. Ci ludzie poczuli taką więź i to jest zdecydowanie najcenniejsze co z Poranka z Jarkiem zostało, że ci ludzie się do dziś spotykają, mimo, że naszego duetu już nie ma. Jarek z tymi ludźmi jest o Poranku, ja – mam nadzieję - wieczorami.
To prawda, że wykładała Pani dziennikarstwo na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Miałam kiedyś zajęcia ze studentami, ale trudno pogodzić codzienną pracę w Warszawę z wyjazdami do Poznania. Trwało to dobry rok, jak nie dłużej. Byłam wówczas w pracy od poniedziałku do poniedziałku, ale był to bardzo miły czas. Dużo złego mówi się o młodzieży, ale mam wrażenie, że na studiach jest mnóstwo ludzi, którzy wiedzą już kim są i co chcą robić i czerpią doskonale z takich ludzi jak ja. Nie prowadziłam zajęć w taki sposób, że był jakiś narzucony konkretny program. My byliśmy tam dla siebie. Oni chcieli się czegoś nauczyć, dowiedzieć się jak to jest i chyba ten czas mocno wykorzystali. Widać było, że gdzieś ich to rozwija, więc jakbym miała wystawić ocenę studentom, to dałabym 4+. Ci ludzie nie marnują czasu, to nie jest już takie życie studenckie, jak za moich czasów, czyli akademik i ostatnie lata wolności. To jest czas, kiedy ci ludzie zupełnie poważnie myślą o przyszłości i są już sprofilowani albo już coś robią.
Wróciłaby Pani chętnie do takich spotkań z młodzieżą?
Gdyby tylko czas pozwolił. Praca w telewizji to jednak nie tylko 20 czy 50 minut występowania na ekranie, tylko mnóstwo godzin przed komputerem, analizowania, układania, przekładania, przygotowywania się...
Skąd w ogóle wzięło się Pani zamiłowanie do dziennikarstwa?
Z ciekawości świata. Mój Tatko na przykład nie znosił chodzić ze mną na spacer, kiedy byłam mała, bo w kółko pytałam: Tato, a dlaczego to i to? I Tata tłumaczył, tylko przypominało to niekończący się ciąg pytań. „A dlaczego tramwaj tu jedzie? Tramwaj tu jedzie, bo wiezie ludzi do pracy. A dlaczego tramwaj wiezie ludzi do pracy? Bo ludzie muszą pracować i zarabiać pieniążki. A dlaczego muszą?” Tata po którymś, czasem kilkunastokrotnym „a dlaczego?” w końcu odpowiadał: „Bo tak już jest. Idziemy stąd”. I to jest taka naturalna ciekawość świata, moja baza, żeby w tym zawodzie być. Nie należy też bać się pytać. To jest bardzo ważne. Nie wolno bać się zadać nawet z pozoru głupie pytanie. Inaczej się nie da. Różnych ludzi różne rzeczy ciekawią. A to dziennikarz jest przecież pośrednikiem między światem zewnętrznym (dla większości chyba trudnym), a światem wewnętrznym zwykłego człowieka. Jeżeli ja się będę bać albo wstydzić zadać w jego imieniu pytanie, to jak mam temu człowiekowi wytłumaczyć ten świat? Tak buduje się zresztą doświadczenie w tej pracy. Pamiętam, że na jakimś zlocie mojej klasy z podstawówki, koledzy mówili „Ty to zawsze chciałaś być dziennikarką! Ja na to, że nie pamiętam tego w ogóle. A oni, że w kółko zadawałam pytania, niezawodnie zajmując nauczycielom sporo czasu, z czego wszyscy się cieszyli. I jeszcze trzecia anegdota i to również jest wspomnienie związane z moim Tatą. Siedzę z nim jako mały brzdąc przed telewizorem i oglądam programy informacyjne. Pamiętam, że jako dziecko oglądałam program, który potem jako pierwszy w życiu poprowadziłam, czyli „Teleskop” w Poznaniu. Jest do tej pory - lokalny program informacyjny dla Wielkopolski.
W międzyczasie pomiędzy pytaniami krótkie spotkanie z Igorem Sokołowskim, który pomógł Katarzynie Werner załatwić jedną rzecz na mieście.
I jak nie pracować w TVN24, kiedy ma się takich kumpli? Sama przyjemność. Muszę powiedzieć, że przez te 5 lat nie spotkało mnie w firmie nic przykrego ze strony współredaktorstwa.
Sugeruje Pani, że u poprzednich pracodawców takie rzeczy się zdarzały?
Nie, szczęśliwie nie, ale wie pan, rywalizacja i konkurencja w tym zawodzie bywa spora, więc łatwo można kogoś niechcący a czasem chcący skrzywdzić. Szczęśliwie mnie to nie dotyczy.
Ma Pani plany na przyszłość? Co po pracy w telewizji?
Jak każdy człowiek pracujący w telewizji zastanawiam się, co bym mogła robić bez telewizji. Jak wszystko w życiu, także i ta praca nie jest dana raz na zawsze. Wielu ludziom wydaje się, że jak już pracują w telewizji to znaczy, że złapali Pana Boga za nogi i koniec kropka. Można stracić dystans. Zdrowym podejściem jest myśleć co by było bez telewizji i co wtedy mogłabym robić. Mam kilka pomysłów w głowie, są one mocno abstrakcyjne. Chciałabym na przykład robić meble.
Tak jak Omenaa Mensah?
Omenaa – o ile dobrze się orientuje - bardziej projektuje meble. Ja myślę o ich wykonywaniu, o pracy w drewnie. Chciałabym też być super ogrodnikiem. Ogród, a właściwie ogródek wprawdzie już mam, ale tylko warzywny. Chciałabym mieć absolutną wiedzę na ten roślin, gleb, sadzenia, przycinania, chorób. Praca w ogrodzie jest bardzo uczciwa, ile się w nią włoży sił czy uwagi, tyle się dostanie. Ja jakoś tak sentymentalnie do tego podchodzę. Chciałabym również pisać, ale w związku z tym, że teraz wszyscy piszą i są to czasem pozycje dość absurdalne, nie chciałabym wpaść w ten wir. Mam kilka pomysłów na to pisanie i nie wiem na który się zdecydować…
Duży ma Pani ogród?
Sztuką jest mieć ogród, ale mieć go w środku lasu to dopiero wyczyn! Mieszkamy w lesie, w zasadzie kolonizujemy ten nasz las. Zrobiliśmy tam też ogródek warzywny, czyli kilka wielkich piaskownic pełnych żyznej ziemi, bo na tej w lesie nigdy nic by nie wyrosło. A tak od wiosny po jesień mamy świeże warzywa przed domem.
Długo Pani w tym lesie mieszka? Skąd w ogóle zrodził się taki pomysł?
W lesie mieszkam już 1,5 roku. A skąd pomysł? Odważny mężczyzna, który powiedział Chodź, zabieram Cię do lasu. Założymy piękny drewniany gród i codziennie będziesz się zachwycać jak masz pięknie za oknami. I rzeczywiście tak mam.
Ma Pani na myśli miejsce, gdzie wokół są same drzewa i Pani dom?
Tak. Jestem człowiekiem z lasu. Proponuję zrobić z tego tytuł. Czasami częściej spotykam zwierzęta niż ludzi. Mnie to zachwyca, mimo że do pracy mam prawie 50 km w jedną stronę.
Jedno można stwierdzić - jesienią z całą pewnością nie ma pani problemów z grzybobraniem.
Wychodzę w pidżamie na grzyby. Naprawdę zdarzało nam się wyjść w pidżamie przed dom, nazbierać kurek i zrobić z nimi jajecznicę na śniadanie. Zdarzają się czasem sytuacje, że ludzie przychodzą do nas i pytają czy mogą zebrać grzyby, które są po naszej stronie płotu, a my im wtedy grzecznie tłumaczymy, że to nasza hodowla grzybów i właśnie pozwalamy im rosnąć. Zdarzają nam się prawdziwki z kapeluszem wielkości teczki. Obdarowaliśmy całą rodzinę grzybami suszonymi i w słoiczkach. Gdyby nie ten las, to pewnie nigdy w życiu bym nie zobaczyła łosia, a tej zimy zobaczyłam już 3 rodziny łosi, mnóstwo dzików, no i oczywiście sarny.
Nie boi się Pani tych zwierząt?
One są pokojowo nastawione. Były w tym lesie przed nami, to ich teren. A jeśli już ktoś jest zły, to najczęściej człowiek.
Wędkarstwo również Pani lubi.
Tak, ale nie mam niestety na to czasu. Może wiosną. Wszystko czeka – rzeka, ponton i silnik.
Jak się w ogóle stało, że Pani to polubiła?
Byłam na wakacjach z przyjaciółmi, którzy upodobali sobie to zajęcie. Zawsze mi się ono kojarzyło z nudnym siedzeniem nad wodą, a okazało się, że są różne rodzaje wędkarstwa, że nie trzeba siedzieć nad wodą i gapić się w spławik, że można uprawiać spinning, nie siedzieć w miejscu tylko pływać, szukać ryb, przy okazji rozejrzeć się i zauważyć jaki piękny świat jest wkoło. Łowienie ryb to wbrew pozorom wyższa szkoła jazdy.
Nie bała się Pani?
Nie, bo nie udało mi się do tej pory złapać drapieżnika, który mógłby zrobić mi coś złego. Ale taki dwumetrowy sum na pewno by ze mną wygrał. Obstawiam, że bym spanikowała i zaczęła krzyczeć.
Co Pani uważa za swój największy atut?
To, że niezależnie od tego jakie są wichry, czy widzowie nas kochają czy też nie, niezależnie od tego z której strony ten orkan nadchodzi, to każdorazowo staram się uczciwie i dzięki temu z przekonaniem mówić ludziom co się wydarzyło w Polsce i na świecie.
Dlaczego nie widać Pani nigdy na bankietach, balach dziennikarzy?
To nie jest ta część zawodu, która mnie interesuje. Są ludzie, którzy aby pracować w telewizji, muszą się pokazywać, czyli bywać tu i tam. I tacy, którzy nie muszą tego robić. Cieszy mnie fakt, że jestem w tej drugiej grupie. Nie chciałabym zdobywać szacunku widza tym, że mnie wszędzie widać, tylko tym jak pracuję. Poza tym skąd brać na to czas? Prawdę mówiąc, najbardziej zadziwia mnie właśnie to, skąd te piękne kobiety z czerwonych dywanów, mają na to czas. Chyba kosztem czegoś? Rodziny czy snu? Nie wiem.
Czyli na ściance Pani nie zobaczymy?
Aż jedną już zaliczyłam. Sfotografowałam się z naszymi zaprzyjaźnionymi fryzjerami i z przyjemnością to dla nich powtórzę, natomiast oni doskonale wiedzą, że słaby ze mnie celebryta. Znowu dobry ma Pan tytuł - słaby ze mnie celebryta. Tylko nie wiem czy to zachęci :)
Skąd bierze się fala krytyki dla TVN24?
Myślę, że z zazdrości, ponieważ jesteśmy na tym rynku od lat najlepsi i jak na razie – mimo usilnych starań - nikt nie znalazł sposobu na to, byśmy tymi najlepszymi już nie byli. Poza tym różne gusta ludzie mają i różne rzeczy ich oburzają. Dla kogoś Katarzyna W. z Sosnowca nie zasługuje na to, by o niej ciągle mówić, a dla kogoś innego to temat niezwykle interesujący. Nie da się dogodzić wszystkim. Łatwo skrytykować. Słyszę często od moich „pozatelewizyjnych” kolegów czy rodziny pytania: „Musicie go pokazywać?” Odpowiadam im, że tak, bo są ludzie którzy na niego głosują, chcą jego słuchać. „Ale jakbyście go nie puszczali, to byłoby lepiej w tym kraju”. Nie wiem tego. Wiem, że jesteśmy dla wszystkich widzów, a nie wybranych. A pogodzić gusta wszystkich jest bardzo trudne.
Czyli nie sprzyjacie konkretnej partii?
Nie. Nie pozwoliłyby na to zresztą inne partie. Nigdy w życiu nikt mi nie powiedział ani w tej stacji ani w TVP, która miała łatę telewizji rządowej, aby jednych prezentować bardziej lub lepiej, a innych celowo gorzej lub pomijać. Przysięgam na wszystko co dla mnie najcenniejsze.
Skąd się więc bierze taka łata Tusk Vision Network?
Pewnie z zawiści ludzi. Zwolennicy PiS-u pewnie chcieliby na okrągło oglądać w TVN24 Jarosława Kaczyńskiego i jego ekipę. Wtedy by pewnie mówili, że jest to dobre medium, tak jak teraz mówią o Radiu Maryja. Ale jakby posłuchać opinii osób powiązanych z PO, to usłyszymy, że Radio Maryja jest totalnie nieobiektywnym radiem. To jest rzecz gustu, interesu, subiektywnej oceny. Bardzo często niesprawiedliwej. Czy kiedy mi się coś nie podoba, to znaczy, że telewizja jest zła? Nie, po prostu mi się w niej coś nie podoba.
Wraca Pani czasem do swojego rodzinnego miasta jakim jest Poznań. Co takiego jest w tym mieście co warto zobaczyć?
Teraz jest mnóstwo rzeczy, które warto zobaczyć. Pamiętam, że jak z Poznania wyjeżdżałam i miałam jeszcze sporadyczne dyżury w Radiu Merkury, koleżanka na pożegnanie nagrała mnie i zapytała o rzeczy które mi się w Poznaniu nie podobają i które się podobają. Było to przed Euro 2012. Pamiętam, że najobrzydliwszy był wtedy dworzec, który widzi się przecież na dzień dobry! Proszę teraz pojechać i zobaczyć jak wygląda dworzec w Poznaniu. Chyba najnowocześniejszy w Polsce.
Rozumiem, że teraz jest ładny i wycofuje się Pani ze swoich słów?
Oczywiście, że tak. Jest mnóstwo takich odmienionych miejsc i uwielbiam wieczorami po całym dniu, gdy już nie ma korków, objechać Poznań. Zamiast najkrótszej drogi, wybieram tę najdłuższą. Jak do tej pory za każdym razem dostrzegam coś nowego i ładnego. Wypiękniała nam Polska na oczach. Poznań to europejskie miasto, nie ma wstydu!
Jak często Pani tam wraca?
Staram się jak najczęściej. Wracam do Mamy, która w zeszłym roku została niestety sama i potrzebuje większego wsparcia od nas. Myślę, że raz do dwóch razy w miesiącu tam jestem.
Co Pani sądzi o Tvnfakty.pl?
Zaglądam tu na forum o nas, bo to jedyne forum, w którym można się jakoś uczciwiej przejrzeć. Jeśli czytam o sobie jakieś nieprzychylne komentarze, to wiem, że nie wynikają one z czystej nienawiści, tylko z tego, że są to uważni widzowie, którzy mają w serduchu tę telewizję. Więc ich zdanie jest dla mnie ważniejsze niż to, które zobaczę na innych forach. Mam wrażenie, że na Tvnfakty.pl są ludzie, którzy nam kibicują. To mobilizuje.
Rozmawiał: Mateusz Bugajski, Warszawa, 24.01.2014 r.
Lista dodanych komentarzy
Dodaj komentarz
Aby dodać komentarz, wypełnij poniższe pola. Każdy komentarz musi przejść proces weryfikacji.
Pola oznaczone * są wymagane.